Sponsorem jachtu QUARK jest hotel Filmar Toruń

Zakup jachtu "Quark", którym będę płynął w regatach Setką przez Atlantyk 2016 sfinansował hotel Filmar Toruń

Polecany post

Projekt STOP! PLASTIC KILLS! Plastik Zabija!

Poza budową jachtu i samym udziałem w regatach warto też podjąć próbę zrobienia czegoś, co pozytywnie odbije się na nas wszystkich - nas, cz...

niedziela, 31 lipca 2016

Malowanki

Janusz Maderski opublikował na swojej stronie listę elementów wyposażenia, które będą podlegały sprawdzeniu przed startem do regat. Osobno wymienione są jachty, które już sprawdziły się na wodzie, ale niektóre elementy ich wyposażenia jeszcze muszą zostać uzupełnione.
Poniżej zamieszczam wyciąg ze strony z zapisami dotyczącymi Quarka, a obok, przy punktach już "załatwionych", dopisałem (OK).
                 4. Quark:
                - wzmocnienia pod płetwy stabilizujące - (OK)
                - powierzchnie przeciwpoślizgowe - (OK)
                - handrelingi
                - reling
                - punkty wczepiania
                - uprząż dwulinowa - (OK)
                - światło nawigacyjne - (OK)
                - genaker - (OK)

Co prawda termin kontroli został przesunięty z 8 sierpnia na 11 września, ale czasu i tak jest już mało, bo poza tym co jest zamieszczone na liście, do wykonania jest jeszcze dużo innych prac, żeby Quark był zdolny do przeprawy przez ocean - wlaminowanie solaru, ubranie pokładu, wykończenie wnętrza, dokończenie takielunku, wykonanie gniazda masztu i jeszcze z tysiąc innych, drobnych rzeczy, a wszystko w przerwach w obrabianiu stajni.

Podsumowanie listy Janusza.

Wzmocnienia pod płetwy stabilizujące.
Zaznaczyłem je OK, chociaż ich nie robię, ponieważ zgodnie z regulaminem, przy płetwach uchylnych nie są wymagane. Na Quarku zamontowane będą na rufie dwie płetwy uchylne, zamontowane na zawiasach, nie szybrowe, jak to robi większość zawodników. W razie zderzenia z jakimś pływającym przedmiotem płetwa uchylna złoży się, wówczas gdy szybrowa zamocowana w skrzynce mieczowej za rufą jachtu - złamie się, dobrze, jak sama, nie urywając połowy rufy jachtu. Stąd właśnie wymóg wzmocnień pod płetwy stabilizujące, ale dotyczy to tylko jachtów, gdzie będą montowane płetwy szybrowe.

Płetwy szybrowe mają swoje plusy - opuszcza się tylko tyle, ile trzeba do ustabilizowania jachtu na kursie (pełnym), wówczas gdy płetwy na zawiasie uchylnym mają w zasadzie tylko dwie pozycje - on i off. Minusem płetw szybrowych jest większa masa takiego rozwiązania - w sumie, razem z solidnymi skrzynkami będzie to około 30 kg, czyli ok 5% masy całej Setki, umieszczone już poza rufą, gdzie część uczestników już zawiesiła stosunkowo skomplikowane samostery servo-pendulum, według mnie niepotrzebne do tak małej łódki jak Setka. Do tych samosterów trzeba było wykonać jeszcze stelaże, wysuwające je poza ster, czyli dodatkowa masa na ramieniu, a jak się doda jeszcze duże baterie słoneczne, również tak umieszczone, to okazuje się, że łódkę trzeba trymować umieszczając sporo zapasów na dziobie, przed masztem.


(zdj. jachtu Atom ze strony Targów Wiatr i Woda na FB)


(zdj. jachtu Igus ze strony setka3200mil.blogspot.com)

Każdy ubiera swoją łódkę jak chce. Nie jestem zwolennikiem takich rozwiązań, więc upraszczam co się da na Quarku. Szczerze mówiąć, gdyby nie to, że czasu i tak jest już mało, to płetwę stabilizującą wykonałbym tak, jak to jest w projekcie - szybrową, w skrzynce zamontowanej w osi jachtu, w kokpicie, przed sterem. Niestety, wymagałoby to rozebrania kokpitu, więc na tym etapie nie zdecyduję się na to. Brakuje czasu, a że uzależniony jestem też od pogody, bo robię Quarka na podwórku, więc nie chcę rozgrzebywać łódki, przy której i tak jest jeszcze wiele do zrobienia. Teraz właśnie grzmi za oknem - znowu burza idzie...
Jakie są zalety płetwy umieszczonej według projektu? Przede wszystkim jest tylko jedna płetwa, więc mniejsza masa, umieszczona jest przed sterem, ale zasłonięta przez solidnie zainstalowany kil, więc, cokolwiek pływa w oceanie, uderzy najpierw w kil. Nic nie wystaje poza rufę jachtu. Zanurza się tylko tyle, ile potrzeba do prawidłowego wytrymowania jachtu na kursach pełnych, głównie podczas ślizgów z fali. Minusy? Trzeba zbudować skrzynkę mieczową przechodzącą przez dno jachtu i kokpit. Miecz wychodzi w kokpicie, co jest po części uciążliwe, ale w takim miejscu, które jest stosunkowo mało używane, bo pod rumplem. Po powrocie z regat chyba przymierzę się do tego rozwiązania :). Na razie czekam na zawiasy płetw uchylnych, które są robione wraz z pozostałą "biżuterią", na zamówienie, w tym na kosz dziobowy i stójki relingu.

Uprząż dwulinowa.

Uprząż mam zrobioną z taśmy, używaną podczas wspinaczki jaskiniowej i do tego z kamizelkę asekuracyjną Plastimo, a do tego dwie liny z karabinkami ze stali nierdzewnej, które mi pozostały z rejsu Onyxem na Horn, więc odznaczyłem to jako OK.

Światło nawigacyjne.

Jest zamontowane na topie masztu.
Pozostało zmienić ledy z 6 szt na 3 szt, ale samo światło działa.


Światło nawigacyjne na topie masztu Quarka

Genaker.

Regulamin mówi, że dozwolone są samodzielnie, czyli amatorsko wykonane genakery. Można nieść dwa. Na razie mam jeden, jak starczy czasu to pokuszę się o wykonanie drugiego.


Szczegół wykonania genakera. Bez wątpienia jest to amatorska robota ;)


Genaker w pełnej okazałości. Nie ma go na czym postawić, bo jak widać, maszt jest złożony obok Quarka




Powierzchnie przeciwpoślizgowe.

Tytułowe malowanki. Udało się je zrobić prawie tydzień temu w poniedziałek. Miałem robić w niedzielę, ale od rana lało... Taki mamy klimat...

W poniedziałek, po obrobieniu stajni, najpierw odkręciłem od pokładu co się dało, uprzątnąłem kokpit z wszelkiego rodzaju szpeju, którym zdążył już "zarosnąć", okleiłem taśmami malarskimi to, co nie jest przeznaczone do malowania i zmatowiłem wszystko to, co ma być pomalowane.



Następnie Daria, znaczy żona moja, rozpuszczalnikiem przemyła zmatowione powierzchnie, a ja przy pomocy pędzli kupionych w Kauflandzie po jakieś 2,50 - 3,50  szarą farbą przeciwpoślizgową pomalowałem  to, co powinno być pomalowane, jak i to, co według mnie powinno być pomalowane ;)


Szara farba przeciwpoślizgowa Epifanes

Dlaczego szara? Wybrałem taki kolor, żeby słońce odbite od pokładu nie oślepiało mnie. I tak trzeba będzie chodzić w okularach przeciwsłonecznych, ale "złamana" biel, jaką jest pomalowany cały Quark, jest zdecydowanie zbyt dobrze odbijająca światło, nawet w naszych warunkach umiarkowanego przecież naświetlenia słonecznego.


C'est moi podczas malowania półpokładów. Handrelingi na półpokładach przykręcone są śrubami przez pokład, a dostęp do nich ciężki, więc zaryzykowałem ubabranie ich farbą. Na szczęście udało się zmyć wszystkie plamy.


C'est moi podczas malowania półpokładów. Obok widać, jak prosty konstrukcyjnie jest samoster Quarka. Przykręcony jest w rogu kokpitu do pawęży od wewnętrznej strony, dzięki czemu dostęp do niego jest bardzo wygodny.


Malowanie fordeku - pierwsza warstwa.

Fordek będzie malowany  jeszcze drugą warstwą, żeby uzyskać powierzchnię Heavy Duty. Jak widać kolor jest jasnoszary - tak dobrany, żeby nie oślepiał, ale jednocześnie na tyle jasny, żeby z wnętrza kabiny nie zrobić piekarnika.


Pomalowany został również kokpit - prawie cały, poza powierzchniami pionowymi, w tym też półpokłady.

Półpokłady, ławki kokpitu, podłoga oraz ściana nadbudówki też zostały pomalowane szarą farbą przeciwpoślizgową. 


Quark pomalowany pierwszą warstwą. Wkrótce malowanie drugiej warstwy farby przeciwpoślizgowej. Handrelingi na pokładzie zdemontowane, żeby ich nie ubabrać farbą.

Część ławek przylegająca do ściany nadbudówki będzie malowana jeszcze dodatkowo w wersji Heavy Duty, podobnie jak fordek, z ekstra dodatkiem proszku przeciwpoślizgowego. Ściana nadbudówki pokryta została farbą przeciwpoślizgową przede wszystkim z uwagi na kolor - nie będzie tak się odbijało słońce - a również na strukturę farby, która jest matowa.
Ławki malowane w wersji Heavy Duty - po co? Po ławkach trzeba będzie wychodzić na pokład do zmiany żagli jak i po nich wracać do kokpitu. Lepiej mieć dobrą przyczepność w takich miejscach, żeby nie wyrżnąć czołem lub potylicą o pokład jachtu. Bezpieczeństwo ponad wszystko :)

Handrelingi
Reling
Punkty wczepiania


Czekam jeszcze na handrelingi, które ma mi przysłać Wojtek Maros. Wszystkie handrelingi na Quarku wykonane będą z mahoniu. Wojtek zrezygnował z udziału w tegorocznej edycji regat, więc z materiału przeznaczonego na budowę jego łódki, zrobi mi uchwyty na Quarka. Zresztą handrelingi wykonane do tej pory przez Tomka, też są z materiału, który dostał od Wojtka. Reling będę mógł wykonać dopiero jak przyjdą zamówione stójki i kosz dziobowy, robione w Tarczynie przez kolejnego sponsora. Punkty wczepiania - na razie jest tylko jeden, w kokpicie. Resztę będę dopiero montował, z tym że muszę je dopiero zakupić. Na razie jeszcze robię listę wyposażenia, które muszę jeszcze zamówić, żeby nie płacić za każdym razem za przesyłkę.

Przestało padać. Idę do stajni...


sobota, 23 lipca 2016

A życie toczy się dalej...

Wszyscy żyjemy coraz bliższymi regatami, jedni już pływają na swoich łódkach, inni je wyposażają lub dopiero kończą budowę. A tym czasem życie toczy się dalej, nie zauważając wcale naszej krzątaniny przy regatach. Na przykład taki Marcin Gienieczko - niedawno wrócił z Amazonki, za spłynięcie którą dostał Guinessa, znaczy nie butelkę piwa, ale certyfikat, potwierdzający pobicie rekordu a zarazem stwierdzający, że Gienieczko jest Wielkim Podróznikiem, a już za dni parę wyrusza do Mongolii rozpocząć nowy projekt - 1300 km na pieszo przez stepy, góry, lasy...

Trasę Marcina można śledzić tutaj http://www.gienieczko.pl/tracking/mongolia2016/

Olek Doba wrócił do Polski po nieudanej tym razem próbie przewiosłowania Atlantyku - już po raz trzeci! Tak trochę przekornie sobie myślę, że może to dobrze, że się tym razem nie udało - jeszcze ktoś by sobie pomyślał, że przewiosłować Atlantyk kajakiem, to jak skoczyć do Biedronki po bułki wypiekane z mrożonego ciasta! Olek, trzymam kciuki! Uda się następnym razem!

O polityce rozpisywał się nie będę, powiem tylko tyle, że następna edycja SpA może mieć rekordową frekwencję ;)

piątek, 22 lipca 2016

Nastała ciemność

Po zmroku, już po obrobieniu stajni jeszcze raz podrałowałem do Quarka, żeby sprawdzić czy kupione diody led wystarczą do doświetlenia wnętrza. zabrałem tylko po jednej, czerwoną i białą. Efekt - na zdjęciach. Dla mnie wystarczy :)


Wnętrze doświetlone jedną diodą led 0,5 W.


Dioda 0,5 W


Wnętrze doświetlone jedną czerwoną diodą 0,5W


Ledy są wodoodporne, więc nie wymagają dodatkowych oprawek. Takie same posłużą do wykonania lampy topowej.

Efekt tym bardziej cieszy, bo ledy kosztowały po 6 zł/szt.

Dziurawienie Quarka

Pod wieczór wygospodarowałem trochę czasu, żeby pogrzebać przy łódce. Dzisiaj podziurawiłem Quarka.
Najpierw wyciąłem w nadbudówce dziurę na solar.

Dziura na panel


Panel już na miejscu - przymiarka


Panel od środka, jeszcze bez podkładki


Widok z góry


Teraz pozostało wlaminować

Następnie podziurawiłem kokpit. Wyciąłem otwory dla doświetlenia hundkoi i poprawy wentylacji łódki


Doświetlenie i wentylacja hundkoi - dziura w kokpicie z założonym lukiem


Dziura w kokpicie


Ta sama dziura od środka - dużo więcej światła


Doświetlenie kabiny


Tą samą operację powtórzyłem na dziobie Quarka, wycinając otwory w pokładzie/dachu nadbudówki.




Na koniec najmniejsza dziura, na zamontowanie kompasu. Trochę w nietypowym miejscu, ale tutaj nie będzie przeszkadzał przy wychodzeniu na dziób i będzie można wygodnie oprzeć się plecami o nadbudówkę.


Kompas Silva, pod zejściówką





czwartek, 21 lipca 2016

Elektryka prąd nie tyka ;)

Przygotowuję dziurę w jachcie, żeby zamontować panel solarny. Okazuje się, że na lewej burcie zabraknie mi między wzmocnieniami około centymetra, ale na prawej burcie miejsca jest dosyć... Akumulator będzie zaraz obok, żeby niepotrzebnie nie ciągnąć kabli.



Samoster, czyli Julka

Wiadomo, że większość trasy pokonana zostanie na samosterze. Dlatego musi to być niezawodna, prosta konstrukcja, która bez problemu poradzi sobie z łódką wielkości Setki. Ponieważ wraz z łódką był już częściowo zaawansowany w budowie samoster z flettnerem, postanowiłem wykorzystać jego elementy, żeby zbudować prostszą wersję samosteru  o osi poziomej działającego bezpośrednio na rumpel. Przy łódce wielkości Quarka da sobie radę. Przy większych łodziach musiałaby to być bardziej skomplikowana konstrukcja, ale tutaj nie ma sensu komplikować prostego urządzenia. Tym bardziej, że tego typu samoster sprawdził mi się na Cenie Strachu. Jeszcze nie wszystko jest gotowe (brakuje stójek relingu, do których będą mocowane bloczki prowadzące linki do rumpla, oraz dwóch bloczków na kolumnie samosteru, również do tychże linek), ale urządzenie już jest zamontowane na rufie łódki :)



Jak ktoś chce wieęcej poczytać o konstrukcji tego samosteru, zapraszam do lektury książki "Cena Strachu. Pontonem przez Atlantyk", z której pochodzi załączony powyżej rysunek ;)


Kuchnia - Coleman czy Primus?

Dzisiaj postanowiłem sprawdzić jak działają moje maszynki benzynowe, bo trzeba będzie którąś wziąć ze sobą na rejs. Obie coś ostatnio (kilka lat temu, bo od dawna nie były potrzebne), szwankowały strasznie kopciły i nie chciały palić. Wyczyściłem je, wylałem stare paliwo (jakieś takie przeciwpożarowe było), nalałem nowej benzyny i po kilku próbach zmusiłem wreszcie do działania. Obie działają! Teraz tylko zastanawiam się, którą zabrać... Coleman ma bardziej zwartą konstrukcję. Obie gotują wodę równie szybko, a jednocześnie znacznie szybciej, niż maszynki gazowe...

Coleman

Primus

Dlaczego maszynka benzynowa, a nie gazowa? Paliwo jest łatwo dostępne, szybciej gotuje, jest bezpieczniejsza - gdy zgaśnie maszynka gazowa gaz się wciąż ulatnia i może spowodować zatrucie bądź wybuch. Poza tym efektem spalania gazu jest m.in. duża ilość pary wodnej, która będzie osadzała się we wnętrzu jachtu. Poza tym jak cartridge przerdzewieje, gaz może ulotnić się do kabiny i spowodować zatrucie. Na regaty Whitbread (pierwsze dookoła świata) można było zabrać tylko maszynki benzynowe. 

Coś w tym jest... Muszę tylko zrobić zawieszenie do maszynki, żeby można było ją bezpiecznie używać we wnętrzu i na zewnątrz.

piątek, 15 lipca 2016

Historia SpA Część 4, Back to the Future czyli Kto Jest Po Jasnej, A Kto Po Ciemnej Stronie Mocy? SpA 2016.

Ogromny sukces medialny regat doprowadził do tego, że Szymon i Janusz jedynie hartowi ducha zaprawionego w boju z oceanem zawdzięczają to, że nie stali się celebrytami i nie spoglądają na nas to z okładki Mens Health, to Sukcesu, Pani, Wróżki, Newsweeka, Wprost, Sztandaru Młodych i Świerszczyka. Że nie wszystkie te pisma jeszcze wychodzą? No ale gdyby wychodziłyby to paparazzi nasłani przez nie tylko by czyhali na każde potknięcie, każde słowo rzucone w afekcie! Mało brakowało, żeby Szymon trafił nawet na okładkę Playboya i tylko stanowczy protest Brożki temu zapobiegł, ale to mogą być tylko takie tam nie do końca prawdziwe wieści z palca wyssane. Anyway, Szymon wrócił na ocean, Janusz do Miłowa i nie miał już innego wyjścia, jak ogłosić termin drugiej edycji regat 2016.
Zasady były wciąż te same (czyli w starym dobrym, angielskim, dżentelmeńskim stylu, niemalże jak OSTAR), początkowo łódki też.
Lista startowa zaczęła się zapełniać. Niepomni nakazu z pierwszej odezwy do regat („...Zapraszamy tych którzy dobrze przemyślą decyzję.”} uczestnicy zaczęli się zapisywać. Wkrótce potem, jeszcze w 2013 roku nastąpiła pierwsza korekta – Janusz opublikował i rozesłał plany Setki po Faceliftingu. Linia łódki jakby odmłodniała, stała się bardziej czysta, elegancka...
oryginalna pierwsza Setka

Setka po Faceliftingu
Obydwa rysunki zaczrpnięte ze strony http://maderski.pl

Potem nadeszły kolejne zmiany – dodana została klasa dwuosobowa, co wymusiło też korektę wyposażenia tych łódek, ale ogólny zamysł wciąż pozostaje ten sam. W starym stylu – minimum wyposażenia, ograniczony budżet:
Podstawowe zasady

- samotnie przez Atlantyk- na własnoręcznie zbudowanym 5-metrowym, sklejkowym jachcie typu Setka A lub Setka B-A- bez pomocy z zewnątrz- bez używania silnika- bez informacji pogodowych- bez kontaktu z lądem- minimum wyposażenia pokładowego oraz elektroniki- dozwolona jest dowolna ilość dodatkowych postojów na trasie regat- każdy skiper startuje na wyłącznie własną odpowiedzialność
- ukończone 18 lat w chwili startu- regaty są okazją do przeżycia wielkiej przygody jaką jest przepłynięcie Atlantyku pięciometrowym jachtem. Podstawą udziału jest nie stosowanie przewagi sprzętowej i przestrzeganie dobrych obyczajów”
Co jest istotne, nigdzie nie pojawia się nawiązanie do sportu.
Powstają pierwsze łódki: Atom, Mona, Tinef...





Do grona marzycieli zaczynają dołączać też sportowcy, którzy sport stawiają na pierwszym planie, gdyż łódki regatowe są nieco inaczej wyposażone. Inne wyposażenie to też dodatkowe koszty – Janusz jest niezłomny – tylko samodzielnie zbudowane łódki (co najmniej w 50%) i minimum wyposażenia. Dla wszystkich to samo! Regulamin zostaje doprecyzowany. Zaczynają się zbierać pierwsze chmury nad regatami – czy AIS jest potrzebny? Czy miejsce startu jest właściwe? Czy zdążę z budową Setki? Czy cięcie CNC to wciąż samodzielna budowa? Życie stawia kolejne pytania, regulamin musi znaleźć na nie odpowiedź. Powstaje podział na tradycjonalistów, wiernych do upadłego duchowi pierwszej edycji regat, która to tak bardzo rozbudziła wyobraźnię i tych, którzy skłaniają się ku zmianom w wyposażeniu. Grupy nie mogą dojść do konsensusu, więc organizator wprowadza dodatkowy podział na dwie klasy –  Sport i Extreme, zarówno dla klas Singlehanded jak i Doublehanded.
Klasa Sport może korzystać z szeregu udogodnień, w tym kontaktu z lądem oraz nie musi samodzielnie budować łódek, oraz Extreme, gdzie wszystko pozostaje po staremu. Jedno, co pozostaje bez zmian, to żagle – rodzaj ich sposób obsługi oraz ilość.

Jak będzie dalej zapisana kolejna karta historii SpA zależy już od nas samych, uczestników regat.
Pamiętajmy – w końcu jest to rozgrywka tylko między człowiekiem a oceanem, pomiędzy strachem a odwagą. Nie bójmy się zrobić krok w tył, żeby później wciąż można było iść naprzód, tak jak to zrobił Marcin Klimczak. Atlantyk powinien nas łączyć. Niech Moc Będzie z Wami ;) Z nami! :)


Historia SpA Część 3, czyli Pionierzy na Start!

Przy okazji pierwszej edycji regat Setką przez Atlantyk chętnych do zapisania się w annałach imprezy było wielu. Ja doliczyłem się sześciu osób, ale lista startowa zawiera pięć nazwisk. Wojtka Marosa na niej nie ma, bo wycofał się z regat jeszcze przed ich rozpoczęciem. Nie nastąpiło to w tak dramatycznych okolicznościach, jak odwołanie szefa kontrwywiadu NATO w PL, ani tak tajemniczych, jak zniknięcie czarnej teczki Stana Tymińskiego, w wyniku czego Lech Wałęsa wygrał wybory prezydenckie. Gdyby nie ten niefortunny zbieg okoliczności mielibyśmy takich sojuszników jak Peru, Argentyna, Boliwia i Chile no i Horn stałby przed nami otworem, a tak pozostaje nam tylko Atlantyk! Wrócę jednak do sprawy regat. Pozostali uczestnicy to dopisywali się, to wycofywali, dość powiedzieć, że ostatecznie na skraju oceanu stanęło trzech śmiałych, odważnych i zapewne nieco szalonych żeglarzy: wspominany już od samego początku Janusz Maderski z jachtem Skwarek, Szymon Kuczyński na Lilla My i Marcin Klimczak na Lilu 2012. A ocean był gniewny tej jesieni. Marcin spojrzał mu głęboko w oczy i dostrzegł w nich gniew i przestrogę zarazem. Zadrżało żelazne serce śmiałka! Oj, Starik Posejdon zagiął na mnie parol! Cóż ja jestem dla niego?- puch marny, kropla wody na rozgrzanym dachu! Dmuchnie zakręci i będzie po mnie! Zginę ja i pchły moje, jak mawiał Zagłoba, a z oceanem żartów nie ma - i Zagłoba nic nie poradzi! Wątpliwości i myśli czarne opadły głowę żeglarza ze śródlądzia tumanem czarniejszym od bezgwiezdnej sztormowej nocy – a sztorm szalał wciąż nad Sagres, tym ostatnim skrawkiem Europy, wiatr wył opętańczo, szarpał połami kapoty. Zmogło w końcu to szaleństwo przyrody śmiałka z Łowicza i... wycofał się z regat. Rzucili się wszyscy wyciągać z wody Lilu maleńką, bowiem rzucona już była na pastwę oceanu, chociaż chroniona falochronem. Udało się! Tym większy podziw za szaleńczą odwagę należy się Januszowi i Szymonowi, którzy niepomni gróźb i wichrów zsyłanych na nich przez Posejdona podjęli wyzwanie i 19 listopada Anno Domini 2012, przeszło tydzień po planowanym starcie wyruszyli zmagać się z oceanem. A uczynili to nie mając wsparcia żadnego z lądu, ni to ze strony pogodynki, fejsbuka, wrogów i przyjaciół. Jedynie oni, stalowo szary ocean i drewniane łódki. Śmiało pruły fale dziobami ich statki łupinom orzecha podobne a i niewiele większe, pewnie prowadzone żelazną ręką sterników ochoczo spoglądających na Zachód i na Południe – oto przecież Przygoda największa tam czeka! Tam za horyzontem i słońce jest upalne i piach na plażach biały i kurtyzany ochocze pod palmami tęsknie wypatrują Ludzi Ze Stali, chociaż na łodziach drewnianych. I fale szumiały i wiatr szarpał żaglami, liny bruzdy w dłoniach rzeźbiły, a sól ich twarze inkrustowała, a serca hardziały... Nie wiedział jeszcze Janusz, że czas próby okrutnej nadchodzi, że pędzi na niego kolos ogromny, bezduszny, siłą maszyn potężnych pchany, pędzi, żeby go zgnieść, pognębić! W chwili ostatniej żeglarz dziób zwisający nad nim dostrzega! Już jest za późno! I wali się dziób stalowy, stali tysiące pchane mocą maszyn tysięcznych na Skwarka małego! Sternik od uderzenia za burtę wypada! Mięśnie jego stalowe i serce z tytanu pozwalają mu wrócić na pokład, choć jak – sam nie wie... A Skwarek?! Łupinka drewniana, zderzenie ze stalą przetrzymał, i otrząsnął się z szoku i... pęd dalej ku Przygodzie podjął niestrudzony... Na Teneryfie spotkał się Skwarek z Lilla My a Janusz z Szymonem. Szymon już tu dotarł, ale zawód srogi go czekał – gdzie kurtyzany ochocze na plażach białych jak śnieg w cieniu palm? Nie ma! Nie ma! Pocieszeniem dla niego był słodki smak zwycięstwa w pierwszym etapie SpA. I tak się Szymon w swym zwycięstwie zapamiętał, tak go to rozochociło, tak uwiodło, że i drugi etap, do Wysp Zawietrznych wygrał, a w ten sposób w annałach regat zapisał się jako pierwszy zwycięzca pierwszych regat Setką przez Atlantyk. Hip, hip! Hurra!

(na zdjeciach wodowanie Skwarka i Lilla My w Sagres. Zdj. ze strony http://setkaatlantyk.blogspot.com)
CDN

PS. Autor postu użył tutaj nieco licencia poetica i popuścił wodzy elokwencji, w sumie jednak fakty się zgadzają, więc prosi o wyrozumiałość i wybaczenie, gdyż zamiarem jego nie było podawanie suchych faktów, ale przekazanie ducha regat...

Do poczytania: Historia SpA cz. 2 czyli Narodziny Regat

SpA, Część2, czyli Narodziny Regat.

Marzenia o wielkiej wodzie i Przygodzie życia rozbudzone malutkim jachtem za przystępną cenę zaczęły kiełkować. Według dostępnych źródeł SPRAWCAMI pierwotnego zamysłu regat był sam konstruktor, Janusz Maderski oraz jego przyjaciel, Wojtek Maros. Pomysł odkładany był przez wiele lat. Wreszcie, już po dojściu PO do władzy zapadła decyzja o napisaniu odezwy do narodu: (Poniżej przytaczane są jedynie fragmenty istotne, zdaniem autora blogu, do przedstawienia pierwotnego zamysłu imprezy)

cytaty ze strony regat
Czy można zorganizować regaty przez ocean dostępne dla normalnie sytuowanych żeglarzy, nie korzystających z pomocy sponsorów i przy tym nie odrywające na zbyt długi czas od pracy zawodowej?Idea
Przepłynąć ocean w regatach samodzielnie zbudowaną 5-metrową łódką, to jest wyzwanie. Może być jedną z większych przygód życia. Możliwe do oszczędnego zrealizowania za ok. 10 tys PLN...” - koniec cytatu.

Autor postu zaznacza, że ogłoszenie naboru do regat nie było wezwaniem do porzucenia ojczyzny spowodowanym dojściem określonej opcji politycznej do władzy a zbiegnięcie się w czasie obu tych wydarzeń jest czystą koincydencją!

Kolejny cytat: „Dlaczego „Setka”?
Dzielność, mocna konstrukcja, szybkość, ładowność, ergonomia, niski koszt i prostota budowy.”
Potwierdzają się więc informacje z części pierwszej Historii SpA! Ale idźmy dalej:

(Dla zachowania zwięzłości historii przytoczę to, co było wówczas niedozwolone)
...
- kabestany i windy są niedozwolone
- log - niedozwolony
- nie dopuszcza się samosterów elektrycznych
- odsalarki - użycie oznacza wycofanie z regat
- maksymalna łączna moc baterii słonecznych - 50W
- odbiorniki map pogody nie są dozwolone.”
Koniec cytatu. Wymogi te stawiały poprzeczkę wysoko!

Jeszcze na koniec tej części Historii przyczynek do domniemanej „demokracji” względem regulaminu regat:
Komisja Regatowa
Decyduje o wszystkich sprawach związanych z regatami. Podejmuje decyzje większością głosów. Jej decyzje są ostateczne. Stanowią ją żeglarze którzy stawili się na starcie regat, a po zakończeniu regat, wszyscy którzy przekroczyli metę. Do czasu rozpoczęcia regat komisję stanowią dwaj żeglarze którzy przez wiele lat na pierwszym miejscu stawiając rodzinne obowiązki odkładali ten rejs aż do tego roku :
1.Wojciech Maros z Sieradza, od 1993 roku planujący rejs Setką przez Atlantyk.
2.Janusz Maderski z Miłowa, konstruktor Setki i autor pomysłu regat.”

Aby zapewnić czystości rywalizacji, do budowy swoich Setek członkowie komisji przystąpią nie wcześniej niż w lipcu 2011.
Zapraszamy tych którzy dobrze przemyślą decyzję. Zgłoszenia uczestników będziemy przyjmowali od pierwszego lipca.
Miłowo 12.04.2011
Wojciech Maros
Janusz Maderski”
Ta-Dam! Mamy więc i nazwę regat: Setką przez Atlantyk...

CDN

Do poczytania, czyli jak powstały regaty SpA cz. I czyli Narodziny Setki

Pozwolę sobie na opisanie historii Setek i regat. Być może uczynię to w sposób daleki od języka encyklopedycznego, ale postaram się zrobić to rzetelnie. Niemniej, jeżeli kogoś urazi styl narracji, z góry proszę o wybaczenie. Ponieważ jeden post byłby za długi, podzielę całą historię na kilka części. Pokornie i ponownie proszę o wybaczenie, jeżeli popuszczę cugli elokwencji ;)

Historia regat Część I, czyli Narodziny Setek


Dawno Dawno temu, był... Wielki Wybuch. A może to był Chaos? Nie! Na początku był Adam i Ewa! Ups! Zapędziłem się! Trochę za bardzo cofnąłem się w czasie. Zaraz przewinę taśmę!

Dawno, dawno temu, nie pomnę dokładnie kiedy, ale na pewno było to już po odkryciu Ameryki przez Kolumba, którego trasą regaty będą podążać, po roztoczeniu czułej, acz niechcianej opieki nad Polską przez Batiuszkę Stalina, tak mniej więcej za czasów komputerów Atari i ZX Spectrum ale jeszcze przed czasami internetu i FB, czyli za PRL, gdy zarabialiśmy jeszcze w setkach tysięcy a potem nawet w milionach, Janusz Maderski narysował pierwsze kreski projektu jachtu dla mas. Jacht miał być tani w budowie i możliwy do samodzielnego wykonania. Miał dać możliwość samodzielnej budowy z dostępnych wówczas materiałów, żeby marzyciele śniący o błękitnej lagunie pod palmami mogli spełnić swój sen o Wielkiej Wodzie. Taki „maluch” dla Kowalskiego. Założeniem było zmieszczenie się z budową w kwocie 100 tysięcy złotych (jeszcze przed galopującą inflacją, potem dewaluacją i Balcerowiczem) – czyli w obecnych 10 tysiącach złotych, określanych też skrótem PLN, czyli niby Nowych Złotych. W ten sposób doszliśmy do powstania nazwy jachtu/klasy. Setka. Ta-dam!

(rys. ze strony http://maderski.pl)


Zdobycie wyposażenia dla jachtów za czasów PRL było równie łatwe, jak zdobycie talonu na „malucha”, czyli prawie nieosiągalne. Janusz rozrysował Setkę i jej takielunek tak, że większość wyposażenia, łącznie z szyciem żagli, można było wykonać samodzielnie. Stąd też m.in. wynika brak kabestanów, rolerów, szyn szotów foka na pokładzie, itd. Nawet maszt i bom był drewniany. Łódka miała zapewnić bezpieczną żeglugę po morzu nawet dla jednoosobowej załogi, stąd też wynika jej pierwotne lekkie niedożaglowanie (zdaniem autora postu) – na komplet żagli składać się miał grot, fok, fok sztormowy i trajsel. Bez spinakera, genakera, Code Zero czy innych wynalazków dostępnych obecnie u żaglomistrzów. Jednocześnie jacht miał nowoczesną, jak na owe czasy, sylwetkę i zapewniał stosunkowo szybką żeglugę. Kształty kadłuba zostały tak policzone, żeby jacht żeglował szybko, stabilnie i sucho.

Od 1986 roku, kiedy to powstał pierwszy jacht tej klasy, zbudowanych zostało wiele egzemplarzy Setek, lecz nikt nie poważył się na wypłynięcie tą łupiną na ocean.

CDN.


Handrelingi

Handrelingi, mahoniowe, przez przeszło tydzień moczyły się w studni, żeby nabrały elastyczności przed montażem na pokładzie Quarka.


Zamontowałem je do pokładu na razie czarnymi wkrętami, żeby dogięte wyschły i "zapamiętały" kształt.
Wkrótce będę je demontował, bo będę malował pokład farbą antypoślizgową. Czekam jeszcze na przesyłkę od Wojtka Marosa - laminat  Epidian z utwardzaczami i płótnem szklanym...



Ubezpieczenie, czyli nic z tego...

Jestem po wymianie korespondencji z firmą Pantaenius, a właściwie jej reprezentantem w PL odnośnie ubezpieczenia Quarka na czas regat. Niestety, propozycja ubezpieczenia obejmowała tylko wody Europy do 20 mil od brzegu. Nie ma mowy, żeby firma ubezpieczyła jacht typu Setka na rejs przez Atlantyk. Nawet, gdyby chodziło tylko o ubezpieczenie OC... Trzeba będzie płynąć bez ubezpieczenia i tłumaczyć się na Kanarach i Karaibach z braku wymaganych dokumentów :(

czwartek, 14 lipca 2016

Wywiad na portalu zeglarski.info

Na portalu zeglarski.info, czyli u sponsora regat Setką przez Atlantyk 2016, opublikowany został wywiad ze mną. Można go przeczytać tutaj: Jestem minimalistą . Zapraszam!

Prąd podczas regat

Na początek trochę filozofii...

Coraz popularniejsze stało się szpikowanie jachtów gadżetami i elektroniką, która, jakoby, ma zapewnić żeglarzom więcej bezpieczeństwa. Jednym z największych niebezpieczeństw jest ryzyko zderzenia z inną jednostką. O ile w rejsach, gdzie załoga składa się z przynajmniej dwóch osób, ryzyko to jest zdecydowanie mniejsze, gdyż ktoś z załogi może cały czas obserwować co się dzieje wokół, o tyle w rejsach samotnych z założenia zapewnienie ciągłej czujności jest niemożliwe. Kiedyś trzeba spać...
Wydawać by się mogło, że remedium na to jest wynalazek zwany AIS (Automatic Identification System) - urządzenie, które wysyła cały czas sygnał z danymi jednostki, jej kursem i prędkością. Inna jednostka pływająca posiadająca odbiornik AIS widzi taką jednostkę na ekranie. Co więcej, urządzenie jest na tyle mądre, że ostrzega o kursach kolizyjnych sygnałem wizualnym oraz dźwiękowym. Tyle teorii. Miało to być coś, co podniesie bezpieczeństwo żeglugi po morzach i oceanach. Jest jednak kilka ale:
- po pierwsze, obowiązek posiadania urządzenia jest dla jednostek powyżej wyporności 300 ton w żegludze międzynarodowej i 500 ton w żegludze lokalnej. Jednostki rybackie i mniejsze statki oraz jachty nie mają więc obowiązku posiadania systemu.
- po drugie AIS jest tylko pomocą w zapobieganiu zderzeniom, nie czymś, co gwarantuje bezpieczeństwo, bo sam system nie ma wpływu na kurs czy prędkość jednostki
- po trzecie, AIS, paradoksalnie, przyczynił się do obniżenia bezpieczeństwa żeglugi na morzu dla małych jednostek, gdyż załogi statków nie prowadzą ciągłej obserwacji polegając na elektronicznych pomocach typu AIS czy radar.

Ostatnie stwierdzenie jest być może kontrowersyjne, ale nie jest bezpodstawne. Jeden z uczestników regat, który jest zawodowym marynarzem, chyba nawet oficerem, wyjaśnił czym się teraz zajmują oficerowie odpowiedzialni za bezpieczne (nie tylko dla nich!) prowadzenie statku. Otóż planują następną podróż, wypełniają formularze, sprawdzają coś tam jeszcze i wykonują tysiące niezbędnych rzeczy, ale nie gapią się w nudny horyzont. Nie dopisał jeszcze, że grają na komputerach, oglądają filmy i czatują na facebooku, co jednak jest normalną praktyką, a zdarza się, że zaglądają do flaszki. No pewnie, że nie są sami na pokładzie czy mostku, ale armatorzy obcięli etaty, więc najczęściej jest tam jeszcze jedna, może dwie osoby - statek płynie na autopilocie, więc sternik też się nie przemęcza, a wokół "rozgląda się", a raczej "nasłuchuje" AIS... W pobliżu brzegu załogi są bardziej czujne, podobnie jak w rejonach o wzmożonym ruchu żeglugowym. Należy dodać jeszcze, że kapitan jednostki może podjąć decyzję o wyłączeniu AIS, np. ze względu na zagrożenie terrorystyczne, a takie występuje wzdłuż brzegów Afryki, niestety.

Jacht wyposażony w AIS tzw. aktywny, ma szanse być zauważonym z pokładu jednostki, ale czy załoga zajęta tysiącem ważnych spraw zwróci uwagę na sygnał AISa, gdy na horyzoncie nic nie widać? Wszak Setka ma zaledwie 5 metrów. Statek wówczas powinien ustąpić Setce, no chyba że Setka przekracza szlak żeglugowy, tzw TSS (Traffic Separation Scheme), wówczas to Setka ustępuje wszystkim, którzy poruszają się wzdłuż linii żeglugowej... Oczywiście niezbędnym do działania AISa jest prąd, którego na statku nie brakuje, ale na jachcie może być już deficytowy, oraz komputer z odpowiednim oprogramowaniem. Komputer też potrzebuje prądu, nawet więcej niż AIS. Dobrze byłoby, gdyby był wstrząsoodporny oraz odporny na bryzgi czy wilgoć, której na jachcie nie brakuje, no i z systemem operacyjnym, który się nie wysypie w najmniej odpowiednim momencie. Pół biedy, jeżeli samotny żeglarz na czas zauważy, że AIS nie działa. Gorzej, gdy stanie się to podczas snu, w który żeglarz zapadł, ufny w czujny nadzór gadżetu. Jeżeli w pobliżu nie będzie przepływał żaden statek - nie ma problemu. Jeszcze gorzej, gdy statek znajdzie się na kursie kolizyjnym... Parę tygodni temu polski żeglarz, który wyruszył w rejs wokółziemski miał kolizję ze statkiem w cieśninach duńskich. Zmęczony położył się spać, jacht szedł na samosterze, AIS, no cóż, być może ten też poszedł spać, albo żeglarz nie dosłyszał alarmu... Dobrze, że to on uderzył w burtę statku, to skończyło się na pogiętym bukszprycie i maszcie oraz przerwanym rejsie...

Jacht wyposażony w tzw. AIS pasywny, może tylko "obserwować", co się wokół dzieje samemu nie będąc "widzianym" O ile sam AIS znowu nie potrzebuje dużo prądu, znowu do jego działania potrzebny jest niezawodny komputer zużywający tego prądu zdecydowanie więcej. AIS, nawet, gdy będzie prawidłowo działał, nie zapewni bezpieczeństwa, jeżeli nie będzie obserwowany. Czy jest więc duża różnica pomiędzy obserwacją urządzenia, które poza tym, że zużywa prąd, to może się zepsuć, a obserwacją horyzontu? Ja wolę obserwować horyzont i spędzać więcej czasu na pokładzie niż łudzić się, że gadżety zapewnią bezpieczeństwo, gdyż jest to tylko ułuda.

Poza samą kwestią niezawodności i konieczności monitoringu elektroniki pozostaje jeszcze kwestia kosztów. Ponieważ do działania AIS i dodatkowych urządzeń konieczny jest prąd, niezbędne jest zainstalowanie dużej baterii słonecznej i dużych akumulatorów. A to są koszty. Poza tym duży, ciężki akumulator, który może się "uwolnić" podczas sztormu stanowi realne niebezpieczeństwo dla załogi oraz dla jachtu... Panel słoneczny o mocy ok 50-60 W (tyle potrzeba do zasilenia AISa, komputera, świateł nawigacyjnych i ewentualnego oświetlenia wnętrza) to wydatek od 400 do 600 zł, a z akumulatorem żelowym, nawet 1000 zł. Nie jest to mało... Pozostaje jeszcze kwestia umieszczenia go na jachcie wielkości Setki - pozostaje albo budowa specjalnego stelaża na rufie, albo umieszczenie na pokładzie, na dachu kabiny. Jak jest to panel sztywny, to nie powinno się po nim chodzić, bo ulegnie uszkodzeniu. Po panelu elastycznym można chodzić, ale jest śliski, więc też niebezpieczny... Panele sztywne są bardziej wydajne - przy tych samych wymiarach dają więcej prądu, niż elastyczne, są też tańsze... Do tego dochodzi regulator napięcia i okablowanie jachtu, żeby wszystko podpiąć do prądu bez obawy o zwarcie lub pożar. Kolejne około 600-1000 zł.

Wreszcie, po długim wstępie, doszedłem do prądu na "Quarku". Do czego będę go potrzebował? AISa nie będę kupował,  z kilku powodów:
- Według mnie przydatny byłby przez zaledwie kilka dni na samym starcie jako pomoc przy przekraczaniu TSS wkrótce po starcie i w okolicach Cieśniny Gibraltarskiej. Na otwartym oceanie ruch jest tak mały, że spotkanie ze statkiem jest mało prawdopodobne. Doświadczyłem tego podczas kilkukrotnego przekraczania Atlantyku w dotychczasowych rejsach.
- Użyteczność AISa dla samotnego żeglarza jest ograniczona z powodów wyjaśnionych powyżej.
- Koszt AISa, nawet "pasywnego" zaczyna się od około 400 zł do nawet kilku tysięcy. Do tego trzeba dodać jeszcze antenę, od około 200 zł, oprogramowanie (może się uda darmowe), laptopa, najlepiej wstrząso i wodoodpornego (około 2 tyś zł za używanego Toughbooka), kable... Drogo, nawet bardzo drogo, biorąc pod uwagę ograniczenia systemu. Do tego trzeba dodać powyżej wyliczone koszty na panel słoneczny i akumulator.
- Zasięg AISa. Ponieważ AIS pracuje w zakresie UKF, realnie zasięg jest równy z linią horyzontu. Im wyżej antena, tym większy zasięg. Na Setce maszt ma 7 metrów. Zasięg więc nie przekroczy, w bardzo dobrych warunkach, 10 mil. Niewiele.
- AIS "aktywny" wymaga zakodowania danych jednostki, w tym też sygnału wywoławczego, który może być nadany, jeżeli operator ma licencję radiową. Kolejne koszty, uprawnienia i czas. A przecież miały to być regaty dla każdego, z minimum wydatków i papierów!
Razem koszt AISa z gadżetami niezbędnymi do jego działania wyniesie mniej-więcej tyle, co koszt zbudowania Setki...

Odpada więc AIS, odpada konieczność zasilania komputera i związanych z tym gadżetów. Oświetlenie nawigacyjne. Moja lampa topowa to są 3 (trzy) podwójne diody wodoszczelne o mocy 0,5 W każda. Razem jest to 1,5 W. Pobór prądu 0,125 Ampera, pomnożone przez 12 godzin daje to 1,5 Ah. Kolejne 3 diody, takie same, do oświetlenia wnętrza. O ile światło nawigacyjne świecić będę przez około 12 godzin nieprzerwanie, to wewnętrzne będzie potrzebne sporadycznie, ale niech to będzie z zapasem przez 4 godziny wszystkie lampki, chociaż zapewne wszystkich na raz palił nie będę. Kolejne 0,5 Ah. GPS jest na baterie, Yellowbrick też. UKFki nie biorę - zasięg jej jest tak ograniczony, jak AISa, do kontaktu z dwoma marinami (tyle będzie na trasie) wystarczy telefon komórkowy - telefony są dostępne na internecie i zapiszę sobie w notesie przed startem. Poza tym, zasady regat nie pozwalają na użycie UKF-ki.  Być może będę musiał podładować ipoda, ale ten nie weźmie więcej 1Ah (gniazdo usb, z jakiego się go ładuje, ma ograniczenie do 5 W, co daje pobór prądu 0,41 Ampera, przez dwie godziny - 0,82 Ah). Oświetlenie wewnętrzne mam w dwóch wersjach - diody białe i czerwone. Przy wchodzeniu do wnętrza w nocy na chwilę mogę zapalać diody czerwone. Moc diod zarówno białych jak i czerwonych jest taka sama - 0,5 W.

Podsumowując: 1,5 Ah + 0,5 Ah + 1 Ah = 3 Ah. Taką pojemność musi mieć mój akumulator.

Mój akumulator to mała, 12V, bateria żelowa od skutera, o pojemności 4 Ah, bardzo małych wymiarach i niskiej masie (2 kg). Koszt takiej baterii to wydatek rzędu 30-40 zł. Do jej naładowania wystarcza panel słoneczny o mocy 5 W, która wraz z regulatorem napięcia kosztowała 99 zł. Wymiary 24 x 24 cm. Pozwala to na umieszczenie jej na ściance nadbudówki, gdzie nie będzie przeszkadzała w chodzeniu. Czy tak mała bateria wystarczy? Policzmy. Przy mocy 5 W i napięciu 12V będzie dawała 0,41 Ampera, pomnożone przez 12 godzin (tyle mniej więcej będzie trwał dzień w ciągu rejsu) wychodzi 5 Ah. Akumulator ma pojemność 4Ah. Zakładane zużycie prądu to 3 Ah. Mam więc prądu w nadmiarze :) Realnie, prąd ładowania jest większy, bo panel daje 13,7 - 13,8V, niezależnie od jego ustawienia względem słońca, czy od pogody. Dlatego też zdecydowałem się na umieszczenie panelu na ścianie nadbudówki, na lewej burcie, czyli podczas rejsu będzie zwrócony na południe.


Na zdjęciu panel jest oparty o nadbudówkę i podłączony do akumulatora.
Akumulator będzie umieszczony na wewnętrznej ścianie nadbudówki, żeby nie uległ zalaniu w razie dostania się wody do wnętrza. Panel będzie zamocowany na ścianie bocznej nadbudówki, nie na grodzi.

Na razie tyle w temacie prądu...