Sponsorem jachtu QUARK jest hotel Filmar Toruń

Zakup jachtu "Quark", którym będę płynął w regatach Setką przez Atlantyk 2016 sfinansował hotel Filmar Toruń

Polecany post

Projekt STOP! PLASTIC KILLS! Plastik Zabija!

Poza budową jachtu i samym udziałem w regatach warto też podjąć próbę zrobienia czegoś, co pozytywnie odbije się na nas wszystkich - nas, cz...

czwartek, 14 lipca 2016

Prąd podczas regat

Na początek trochę filozofii...

Coraz popularniejsze stało się szpikowanie jachtów gadżetami i elektroniką, która, jakoby, ma zapewnić żeglarzom więcej bezpieczeństwa. Jednym z największych niebezpieczeństw jest ryzyko zderzenia z inną jednostką. O ile w rejsach, gdzie załoga składa się z przynajmniej dwóch osób, ryzyko to jest zdecydowanie mniejsze, gdyż ktoś z załogi może cały czas obserwować co się dzieje wokół, o tyle w rejsach samotnych z założenia zapewnienie ciągłej czujności jest niemożliwe. Kiedyś trzeba spać...
Wydawać by się mogło, że remedium na to jest wynalazek zwany AIS (Automatic Identification System) - urządzenie, które wysyła cały czas sygnał z danymi jednostki, jej kursem i prędkością. Inna jednostka pływająca posiadająca odbiornik AIS widzi taką jednostkę na ekranie. Co więcej, urządzenie jest na tyle mądre, że ostrzega o kursach kolizyjnych sygnałem wizualnym oraz dźwiękowym. Tyle teorii. Miało to być coś, co podniesie bezpieczeństwo żeglugi po morzach i oceanach. Jest jednak kilka ale:
- po pierwsze, obowiązek posiadania urządzenia jest dla jednostek powyżej wyporności 300 ton w żegludze międzynarodowej i 500 ton w żegludze lokalnej. Jednostki rybackie i mniejsze statki oraz jachty nie mają więc obowiązku posiadania systemu.
- po drugie AIS jest tylko pomocą w zapobieganiu zderzeniom, nie czymś, co gwarantuje bezpieczeństwo, bo sam system nie ma wpływu na kurs czy prędkość jednostki
- po trzecie, AIS, paradoksalnie, przyczynił się do obniżenia bezpieczeństwa żeglugi na morzu dla małych jednostek, gdyż załogi statków nie prowadzą ciągłej obserwacji polegając na elektronicznych pomocach typu AIS czy radar.

Ostatnie stwierdzenie jest być może kontrowersyjne, ale nie jest bezpodstawne. Jeden z uczestników regat, który jest zawodowym marynarzem, chyba nawet oficerem, wyjaśnił czym się teraz zajmują oficerowie odpowiedzialni za bezpieczne (nie tylko dla nich!) prowadzenie statku. Otóż planują następną podróż, wypełniają formularze, sprawdzają coś tam jeszcze i wykonują tysiące niezbędnych rzeczy, ale nie gapią się w nudny horyzont. Nie dopisał jeszcze, że grają na komputerach, oglądają filmy i czatują na facebooku, co jednak jest normalną praktyką, a zdarza się, że zaglądają do flaszki. No pewnie, że nie są sami na pokładzie czy mostku, ale armatorzy obcięli etaty, więc najczęściej jest tam jeszcze jedna, może dwie osoby - statek płynie na autopilocie, więc sternik też się nie przemęcza, a wokół "rozgląda się", a raczej "nasłuchuje" AIS... W pobliżu brzegu załogi są bardziej czujne, podobnie jak w rejonach o wzmożonym ruchu żeglugowym. Należy dodać jeszcze, że kapitan jednostki może podjąć decyzję o wyłączeniu AIS, np. ze względu na zagrożenie terrorystyczne, a takie występuje wzdłuż brzegów Afryki, niestety.

Jacht wyposażony w AIS tzw. aktywny, ma szanse być zauważonym z pokładu jednostki, ale czy załoga zajęta tysiącem ważnych spraw zwróci uwagę na sygnał AISa, gdy na horyzoncie nic nie widać? Wszak Setka ma zaledwie 5 metrów. Statek wówczas powinien ustąpić Setce, no chyba że Setka przekracza szlak żeglugowy, tzw TSS (Traffic Separation Scheme), wówczas to Setka ustępuje wszystkim, którzy poruszają się wzdłuż linii żeglugowej... Oczywiście niezbędnym do działania AISa jest prąd, którego na statku nie brakuje, ale na jachcie może być już deficytowy, oraz komputer z odpowiednim oprogramowaniem. Komputer też potrzebuje prądu, nawet więcej niż AIS. Dobrze byłoby, gdyby był wstrząsoodporny oraz odporny na bryzgi czy wilgoć, której na jachcie nie brakuje, no i z systemem operacyjnym, który się nie wysypie w najmniej odpowiednim momencie. Pół biedy, jeżeli samotny żeglarz na czas zauważy, że AIS nie działa. Gorzej, gdy stanie się to podczas snu, w który żeglarz zapadł, ufny w czujny nadzór gadżetu. Jeżeli w pobliżu nie będzie przepływał żaden statek - nie ma problemu. Jeszcze gorzej, gdy statek znajdzie się na kursie kolizyjnym... Parę tygodni temu polski żeglarz, który wyruszył w rejs wokółziemski miał kolizję ze statkiem w cieśninach duńskich. Zmęczony położył się spać, jacht szedł na samosterze, AIS, no cóż, być może ten też poszedł spać, albo żeglarz nie dosłyszał alarmu... Dobrze, że to on uderzył w burtę statku, to skończyło się na pogiętym bukszprycie i maszcie oraz przerwanym rejsie...

Jacht wyposażony w tzw. AIS pasywny, może tylko "obserwować", co się wokół dzieje samemu nie będąc "widzianym" O ile sam AIS znowu nie potrzebuje dużo prądu, znowu do jego działania potrzebny jest niezawodny komputer zużywający tego prądu zdecydowanie więcej. AIS, nawet, gdy będzie prawidłowo działał, nie zapewni bezpieczeństwa, jeżeli nie będzie obserwowany. Czy jest więc duża różnica pomiędzy obserwacją urządzenia, które poza tym, że zużywa prąd, to może się zepsuć, a obserwacją horyzontu? Ja wolę obserwować horyzont i spędzać więcej czasu na pokładzie niż łudzić się, że gadżety zapewnią bezpieczeństwo, gdyż jest to tylko ułuda.

Poza samą kwestią niezawodności i konieczności monitoringu elektroniki pozostaje jeszcze kwestia kosztów. Ponieważ do działania AIS i dodatkowych urządzeń konieczny jest prąd, niezbędne jest zainstalowanie dużej baterii słonecznej i dużych akumulatorów. A to są koszty. Poza tym duży, ciężki akumulator, który może się "uwolnić" podczas sztormu stanowi realne niebezpieczeństwo dla załogi oraz dla jachtu... Panel słoneczny o mocy ok 50-60 W (tyle potrzeba do zasilenia AISa, komputera, świateł nawigacyjnych i ewentualnego oświetlenia wnętrza) to wydatek od 400 do 600 zł, a z akumulatorem żelowym, nawet 1000 zł. Nie jest to mało... Pozostaje jeszcze kwestia umieszczenia go na jachcie wielkości Setki - pozostaje albo budowa specjalnego stelaża na rufie, albo umieszczenie na pokładzie, na dachu kabiny. Jak jest to panel sztywny, to nie powinno się po nim chodzić, bo ulegnie uszkodzeniu. Po panelu elastycznym można chodzić, ale jest śliski, więc też niebezpieczny... Panele sztywne są bardziej wydajne - przy tych samych wymiarach dają więcej prądu, niż elastyczne, są też tańsze... Do tego dochodzi regulator napięcia i okablowanie jachtu, żeby wszystko podpiąć do prądu bez obawy o zwarcie lub pożar. Kolejne około 600-1000 zł.

Wreszcie, po długim wstępie, doszedłem do prądu na "Quarku". Do czego będę go potrzebował? AISa nie będę kupował,  z kilku powodów:
- Według mnie przydatny byłby przez zaledwie kilka dni na samym starcie jako pomoc przy przekraczaniu TSS wkrótce po starcie i w okolicach Cieśniny Gibraltarskiej. Na otwartym oceanie ruch jest tak mały, że spotkanie ze statkiem jest mało prawdopodobne. Doświadczyłem tego podczas kilkukrotnego przekraczania Atlantyku w dotychczasowych rejsach.
- Użyteczność AISa dla samotnego żeglarza jest ograniczona z powodów wyjaśnionych powyżej.
- Koszt AISa, nawet "pasywnego" zaczyna się od około 400 zł do nawet kilku tysięcy. Do tego trzeba dodać jeszcze antenę, od około 200 zł, oprogramowanie (może się uda darmowe), laptopa, najlepiej wstrząso i wodoodpornego (około 2 tyś zł za używanego Toughbooka), kable... Drogo, nawet bardzo drogo, biorąc pod uwagę ograniczenia systemu. Do tego trzeba dodać powyżej wyliczone koszty na panel słoneczny i akumulator.
- Zasięg AISa. Ponieważ AIS pracuje w zakresie UKF, realnie zasięg jest równy z linią horyzontu. Im wyżej antena, tym większy zasięg. Na Setce maszt ma 7 metrów. Zasięg więc nie przekroczy, w bardzo dobrych warunkach, 10 mil. Niewiele.
- AIS "aktywny" wymaga zakodowania danych jednostki, w tym też sygnału wywoławczego, który może być nadany, jeżeli operator ma licencję radiową. Kolejne koszty, uprawnienia i czas. A przecież miały to być regaty dla każdego, z minimum wydatków i papierów!
Razem koszt AISa z gadżetami niezbędnymi do jego działania wyniesie mniej-więcej tyle, co koszt zbudowania Setki...

Odpada więc AIS, odpada konieczność zasilania komputera i związanych z tym gadżetów. Oświetlenie nawigacyjne. Moja lampa topowa to są 3 (trzy) podwójne diody wodoszczelne o mocy 0,5 W każda. Razem jest to 1,5 W. Pobór prądu 0,125 Ampera, pomnożone przez 12 godzin daje to 1,5 Ah. Kolejne 3 diody, takie same, do oświetlenia wnętrza. O ile światło nawigacyjne świecić będę przez około 12 godzin nieprzerwanie, to wewnętrzne będzie potrzebne sporadycznie, ale niech to będzie z zapasem przez 4 godziny wszystkie lampki, chociaż zapewne wszystkich na raz palił nie będę. Kolejne 0,5 Ah. GPS jest na baterie, Yellowbrick też. UKFki nie biorę - zasięg jej jest tak ograniczony, jak AISa, do kontaktu z dwoma marinami (tyle będzie na trasie) wystarczy telefon komórkowy - telefony są dostępne na internecie i zapiszę sobie w notesie przed startem. Poza tym, zasady regat nie pozwalają na użycie UKF-ki.  Być może będę musiał podładować ipoda, ale ten nie weźmie więcej 1Ah (gniazdo usb, z jakiego się go ładuje, ma ograniczenie do 5 W, co daje pobór prądu 0,41 Ampera, przez dwie godziny - 0,82 Ah). Oświetlenie wewnętrzne mam w dwóch wersjach - diody białe i czerwone. Przy wchodzeniu do wnętrza w nocy na chwilę mogę zapalać diody czerwone. Moc diod zarówno białych jak i czerwonych jest taka sama - 0,5 W.

Podsumowując: 1,5 Ah + 0,5 Ah + 1 Ah = 3 Ah. Taką pojemność musi mieć mój akumulator.

Mój akumulator to mała, 12V, bateria żelowa od skutera, o pojemności 4 Ah, bardzo małych wymiarach i niskiej masie (2 kg). Koszt takiej baterii to wydatek rzędu 30-40 zł. Do jej naładowania wystarcza panel słoneczny o mocy 5 W, która wraz z regulatorem napięcia kosztowała 99 zł. Wymiary 24 x 24 cm. Pozwala to na umieszczenie jej na ściance nadbudówki, gdzie nie będzie przeszkadzała w chodzeniu. Czy tak mała bateria wystarczy? Policzmy. Przy mocy 5 W i napięciu 12V będzie dawała 0,41 Ampera, pomnożone przez 12 godzin (tyle mniej więcej będzie trwał dzień w ciągu rejsu) wychodzi 5 Ah. Akumulator ma pojemność 4Ah. Zakładane zużycie prądu to 3 Ah. Mam więc prądu w nadmiarze :) Realnie, prąd ładowania jest większy, bo panel daje 13,7 - 13,8V, niezależnie od jego ustawienia względem słońca, czy od pogody. Dlatego też zdecydowałem się na umieszczenie panelu na ścianie nadbudówki, na lewej burcie, czyli podczas rejsu będzie zwrócony na południe.


Na zdjęciu panel jest oparty o nadbudówkę i podłączony do akumulatora.
Akumulator będzie umieszczony na wewnętrznej ścianie nadbudówki, żeby nie uległ zalaniu w razie dostania się wody do wnętrza. Panel będzie zamocowany na ścianie bocznej nadbudówki, nie na grodzi.

Na razie tyle w temacie prądu...